środa, 22 kwietnia 2015

Maszyna do szycia - jakie funkcję w maszynie lubię

Blog ostatnio popadł w ruinę. Jak się bowiem okazało nie wszystko da się ogarnąć w jednym czasie. Przynajmniej ja nie umiałam. Pomimo tego, że chciałam kontynuować pisanie, nie znalazłam na to czasu.
Dzisiaj jednak zapraszam Was na nowy post. Nie, nie tutaj. Przeniosłam się. Wzięłam ze sobą wszystko: zdjęcia, teksty, Wasze komentarze i przeniosłam.

Zapraszam 

KLIK

Tam już jest nowy post.
 


Pozdrawiam :),
Iwona

poniedziałek, 8 września 2014

Lalka szmacianka o imieniu Klara z mamą Aurelią

Post będzie trochę wyglądał jak ten z serii - post sponsorowany. Nie do końca nawet sobie zdawałam z tego sprawę, dopóki siostra nie zapytała mnie "czy wy tak się umówiłyście co do tej sesji zdjęciowej". Otóż nie, nie umówiłyśmy się. Pani Paula napisała do mnie bardzo spontanicznie i dzięki niej mogłam zobaczyć jedną z moich lal w jej "naturalnym środowisku życiowym". Ale o co chodzi?
Chodzi o sesję zdjęciową, którą Pani Paula zrobiła swojej córeczce Aurelii. Jakiś czas temu stała się ona posiadaczką jednej z moich szmacianych lal i jak się okazało Krysia (takie imię nosi teraz lala) stała się ulubienicą małej mamusi. Lala jest  przytulana, rzucana, całowana, trzymana za rękę, nogę, włosy, czyli kochana w taki sposób, w jaki potrafią to robić małe mamy :).
Zdjęcia pochodzą z bloga Pani Pauli  Mil-Key.
Z przyjemnością zapraszam na blog. Znajdziecie tam  więcej zdjęć. Oprócz sesji Aurelii z Krysią, są też inne ciekawe fotografie. Te z córką, albo mamą w roli głównej :).

Dla mnie jako osoby szyjącej różne rzeczy, w tym lale, jest to ogromna nagroda, gdy widzę radość jaką mogę sprawić innym osobom.  Czy to dużym, czy też małym jak Aurelia (a może im nawet szczególnie).


Jak Wam się podobało? Dla mnie to rzecz z serii tych bezcennych. Za wszystko inne pewnie można zapłacić wiadomo jaką kartą ;) To co robię sprawia komuś radość, czy może być coś lepszego?

Pozdrawiam w tej cudny, słoneczny poniedziałek,
Iwona

niedziela, 24 sierpnia 2014

Lalki w roli głównej

Popatrzcie na pogodę na zdjęciach. Tydzień temu było tak ciepło. Wczoraj także mieliśmy piękny, słoneczny dzień. A dzisiaj? Pada i wieje. Ponoć jutro ma być lepiej, ale dzisiaj pogoda nie rozpieszcza. Planowana wycieczka do Kazimierza Dolnego przełożona na inny termin. Teraz grzejemy się przy kominku (na króciutko zapalaliśmy, ale jednak), a nie w promieniach słońca.

Na zdjęciach moja młodsza córka (taka laleczka), z lalami szmaciankami. Czasem ciężko zrobić dziecku zdjęcie, takie jakie chcemy. Sama mina na pierwszym zdjęciu mówi "ale co ty ode mnie chcesz?" :). Nigdy nie byłam na sesji noworodkowej lub ze starszymi dziećmi, ale myślę, że fotografowie muszą się nieźle napocić, aby dziecko ubrało śmieszną czapę,  inne śmieszne "coś" lub zrobiło pożądaną pozę.

Co do samych lal,to muszę przyznać, że Ola lubi się nimi bawić. Choć zabawa odbywa się raczej "fazami". Jest czas, gdy wozi lalę w wózeczku, karmi i mamusiuje jej jak nie wiem, a jest czas, że leży zapomniana w stosie zabawek. Chyba to jednak typowe dla tak małych mam:). 



Pozdrawiam słonecznie, na przekór pogodzie. 
Też czekacie jeszcze na słoneczne dni?  Ja mam nadzieję, że będzie ich wiele w zbliżającej się jesieni :).

Iwona

wtorek, 19 sierpnia 2014

Słoneczny patchwork

Dzisiaj poczułam, że to już koniec lata, i jesień zbliża się wielkimi krokami. Kiedyś nie miałam nic przeciwko jesieni, a nawet ją lubiłam. Teraz też jeszcze lubię, ale tylko tą słoneczną, złotą, polską,  a wiadomo, że nie zawsze taka bywa. Po tej pięknej jesieni przychodzi ta szara, bura, zamykająca mnie i moje dzieci w domu. I jeszcze roznosząca choroby wszelkie... brrr. Może jeszcze, za kilka lat, nie będę miała nic przeciwko jesieni. Gdy dzieci będą umiały znaleźć sobie zajęcie w te długie jesienne wieczory. Jak na razie wolę gdy dzieci spędzają wieczory na podwórku... jakoś tak łatwiej z nimi wtedy.

Ja tu o jesieni, a przecież jeszcze mamy lato. Jeszcze jest ciepło i słońca dużo. Tyle też słońca było w czasie, gdy fotografowałam quilt, który chcę Wam pokazać. Bo teraz będę też szyć quilty. Różne. Popróbuję trochę z kolorami, z pikowaniami, ze wzorami, z rozmiarami. Bo teraz już szyję więcej, teraz to moja praca. Szycioteka, to już firma, która stawia pierwsze kroczki, a może nawet jeszcze nie kroczki. Przed kroczkami jest jeszcze pełzanie i raczkowanie. Gdzieś chyba pomiędzy tymi etapami jestem :).

Teraz wspomniany quilt. Rozmiar 120cm x 180cm - pasuje na pojedyncze łóżko. Myślę o nim jako o słonecznym patchworku, ale w sumie to podobny jest do takiego jesiennego słońca, które właśnie świeci za oknem.




Uciekam zajadać się plackami z cukinii. Uwielbiam je. I zupę dyniową też. Kiedyś nie lubiłam. Może miałam zły przepis? Teraz robię zupę, która mi smakuje. Zajadam się też moimi pomidorki. Dużo ich, a to cieszy jak nie wiem, gdy co jakiś czas robię sałatkę z tego co wyhodowałam :). Może jednak ta końcówka lata nie jest taka zła? Oby tylko jak najdłużej było ciepło, bo ja zimna nie lubię, oj nie;P

Pozdrawiam,
Iwona

niedziela, 27 lipca 2014

Mój pokój do szycia

Dzisiaj pokażę Wam część mojej pracowni. To miejsce, gdzie ostatnio spędzam coraz więcej czasu. Chyba jeszcze na początku tego bloga pisałam o tym, gdy wszystkie przybory potrzebne do szycia mieściły się w pudełku po butach. Szkoda, że nie mam tego pudełka, bo było pięknie obłożone papierem, a w środku zrobiłam odpowiednie przegródki - na nici, igły, zamki. To były moje początki przygody związanej z szyciem.  Wtedy musiałam znosić maszynę na dół do kuchni i tam, wieczorami, gdy Madzia poszła spać, starałam się coś działać. Wtedy nie myślałam o tym, że będę mieć oddzielny pokój do szycia. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że szycie stanie się tak ważną częścią mojego życia, w takim stopniu jak jest to teraz.
Po przeprowadzce nie musiałam już nigdzie nosić, czy też chować maszyny. Miałam już oddzielny pokoik. Mały, pewnie 2x3 metry. Początkowo nie było w nim nawet podłogi, tylko beton, a na nim dywan. Nie było to jednak ważne, bo miałam już swoją przestrzeń do szycia. Tutaj mogłam się schować i oderwać się od monotonii życia codziennego, odreagować stres związany z bycie full time mamą (czytające to mamy chyba wiedzą o co chodzi - pomimo całej miłości do dzieci, czasem trzeba gdzieś uciec, zrobić coś dla siebie. Inaczej się nie da, bateria nie może być cały czas naładowana jeśli nie podłączy się jej do jakiegoś źródła zasilania;). Po pewnym czasie ten pokoik zrobił się dziwnie mniejszy. Ta mała przestrzeń, która jednak początkowo była jakąś przestrzenią zaczęła się zapełniać "bardzopotrzebnymirzeaczmi". Tkaniny, nici, wypełniacze i wiele innych rzeczy zaczynały wypełniać pustą przestrzeń. Tak ją wypełniły, że pokoik zaczął mnie przytłaczać.
Na przeciwko pokoiku była sypialnia. Z łóżkiem i szafą. Ale czy do spania potrzeba dużo miejsca?  Przecież jak zamykam oczy i tak nie widzę ile przestrzeni jest wkoło mnie. Pomysł zamiany pokoi szybko został zrealizowany (mąż był jak najbardziej za:). Łóżko trafiło do małego pokoju (szafa już się nie zmieściła), a cały mój dobytek szyciowy trafił do pokoju ponad 2 razy większego. Teraz tutaj szyję. W związku z nowymi sprzętami, które mogłam ostatnio zakupić w pokoju nie ma już zbyt dużo wolnego miejsca, choć jak na razie jest dla mnie wystarczający. Oby tylko nie zmalał, bo zostanie mi już tylko wyprowadzka z domu ;).


Chciałam pokazać Wam jeszcze zdjęcia moich pomidorków, z których cieszę się jak dziecko. Są to moje pierwsze wyhodowane warzywa. Dla wprawionych ogrodników to pewnie nic, dla mnie to już COŚ. Od czegoś trzeba zacząć. Nie wszystko urosło, z tego co posadziłam, czy posiałam. Ja się na tym kompletnie nie znam. Ja tylko podlewałam je codziennie. I mam dziewięć dużych krzaków, a na nich dużo zielonych pomidorków koktajlowych. Mam nadzieję, że wszystkie dojrzeją. Dopiero zaczynają robić się czerwone, co mnie wielce uszczęśliwiło. Gdy mój debiut ogrodniczy okaże się choć w części sukcesem, na drugi rok może skuszę się jeszcze raz na małą uprawę.


Wiem, rozpisałam się. Dzisiaj wzięło mnie na rozmyślania. Siedzę sobie przy moim nowym biurku (nie ma go jeszcze na zdjęciach) i myślę o moim szyciu i o pomidorkach. Nie wszystko zależy od nas (pomidorki mógł zniszczyć chociażby grad), ale dużo jednak zależy, od naszej pracy, od cierpliwości i wytrwałości, którą włożymy w nasze działania. Dobrze jednak gdy na początku choć małe "coś" wyjdzie, tak na zachętę :).

Dobrej nocy,
Iwona

czwartek, 3 lipca 2014

Po urlopie

Tak to już bywa, że urlop najczęściej mija jakoś szybciej. W tym roku urlop mamy już za sobą. Część "letniego wypoczynku" minęła pod znakiem "trzeba zrobić kilka rzeczy (z listy tych kilkudziesięciu, które czekają na swoją kolej:)  w domu lub na podwórku". Drugą część urlopu przeznaczyliśmy na wyjazd na drugi koniec Polski. Z Podkarpacia udaliśmy się bowiem do Wrocławia i w Góry Stołowe. Tutaj poza przechadzaniem się po deptakach w miasteczkach zdrojowych, pochodziliśmy trochę po górach. Przeszliśmy trasę na Szczeliniec Wielki, podczas której nasza 5- letnia Madzia odkryła w sobie duszę trapera. Wchodzenie po wielu schodach, przechodzenie w wąskich korytarzach czy pod skałami, spowodowało, że przez całą trasę nie usłyszeliśmy ani razu "daleko jeszcze", "nie mogę już iść" , co często słyszeliśmy na 200 metrach prostego odcinka bez atrakcji.


Powrót z urlopu był już szybki (choć nie wiem, czy można tak nazwać 8 godzin jazdy samochodem, z dziećmi, które nie śpią!). Pisząc o szybkości chodzi mi bowiem o powrót wcześniejszy, niż ten planowany. Powód, przy dzieciach dość oczywisty - choroba. Tym razem była to ospa wietrzna u Oli.

To może coś o szyciu? A proszę bardzo. Jeszcze nie pokazywałam dwóch kosmetyczek, które powstały już dawno, dawno temu.  Jedna z nich, wg życzenia klientki,  miała konkretne wymiary. 


To chyba tyle o szyciu. Choć dzieje się u mnie więcej niż tutaj widać. Jeszcze chwilę to wszystko potrwa. Zapoznam się trochę z nowym sprzętem, przeczytam kilka instrukcji, zrobię próby, załatwię kilka rzeczy i zaczynam. To o czym kiedyś myślałam, marzyłam i właśnie staje się rzeczywistością :). 

Pozdrawiam, 
Iwona

niedziela, 1 czerwca 2014

Haft krzyżykowy doczekał się oprawy

          Witam Was już w czerwcu. Dzisiaj pokażę Wam haft, który powstał ponad dwa lata temu. Haftem krzyżykowym zajmowałam się najwięcej w okresie ciąży. O wiele częściej był to haft monochromatyczny, czyli jednokolorowy. Było mi wygodniej, gdy nie musiałam zmieniać kolorów muliny, skupiać się na wzorze i pilnować, aby odpowiedni kolor był na swoim miejscu. Jak widać na zdjęciach poniżej udało mi się wyszyć też coś bardziej kolorowego.
          Z oprawą obrazów jest u mnie mizernie. Muszą długo czekać  na to, aż dostaną swoją ramę. Obraz oprawiłam bez szkła. Wydaje mi się, że  prezentuje się ładniej, jeśli nie jest za szybą, choć nie wiem jak będzie wyglądać kwestia utrzymania czystości. W razie czego istnieje oczywiście opcja wyprania haftu.
          Haft z motywem ciastek, ciasteczek, kawy lub herbaty. Tak na słodko ;). Na razie znalazł miejsce na półeczce nad piecem. Jak długo tam postoi nie wiadomo, bo kolejny haft czeka na oprawę. Ten z serii jednokolorowych. Wymaga jednak niestandardowej ramy i coś czuję, że oprawa nie nastąpi zbyt szybko ;).



Haft krzyżykowy w towarzystwie rumianków :)

 

          Dziś Dzień Dziecka, więc za chwilę jedziemy świętować. Pewnie będzie też trochę na słodko ;).
          Udanej niedzieli życzę :).

Pozdrawiam,
Yvonne